Chorujemy – czyli moje sprawdzone sposoby na przeżycie w domu z dziećmi

Lubię wychodzić z dziećmi z domu. Jesteśmy bardzo aktywni, a moje dzieci specjalnie nie chorują. Czasem coś się zdarzy, większy katar, nic specjalnego. Chyba, że się zdarza. Wtedy na początku wpadam w popłoch i czarną rozpacz, bo jak ja to przeżyję. Teraz, kiedy minęły ponad 2 tygodnie naszego chorowania mogę się podzielić z Wami moimi patentami.

Kiedy dzieci są naprawdę chore, to nic im do szczęścia nie potrzeba. To znaczy, moim dzieciom, bo one wtedy wpadają w trudny do zdefiniowania stan nieszczęścia. Najlepiej to im jest u mnie w ramionach i topić się w nieszczęściu. Za to kiedy zbliżają się do apogeum choroby, albo powoli z niej wychodzą, albo kiedy na dworze jest tak strasznie, że decydujemy się zostać w domu, wtedy mam kilka swoich sposobów, które pewnie znacie. Fajnie jednak mieć ściągawkę:

1. Baza – kiedyś była to budowla z koca, teraz kombinujemy z tunelem i domkiem z IKEA. Wchodzą do niego wszystkie maskotki, robimy sobie w środku piknik. Przy dobrych wiatrach jest to nawet godzina zabawy. Czasem zdarza się, że bawimy się w historię o „Bardzo głodnej gąsienicy”. Nie jestem fanką, bo zmusza się mnie wtedy to czołgania się przez dziecięcy tunel, w którym jest strasznie ciasno i żałuję każdego zjedzonego ciastka…

2. Tor dla autek – tutaj jest już więcej sprzątania i wymaga to dodatkowego przygotowania. Teodor wyciąga wszelkie deski i rury, które przed nim chowam za szafą w jego pokoju, i buduje. Czasem konstrukcja rozrasta się na cały pokój i nie da się do niego wejść, innym razem wykorzystuje wszystkie książki jakie ma, żeby robić z nich zjazdy dla samochodów…

3. Czytanie – robimy to codziennie, ale w takie dni to jest prawdziwy maraton, który potrafi trwać 2/3h. Najważniejsze jest, żeby było to po dostawie nowych książek z biblioteki, inaczej grozi trwałym uszkodzeniem mózgu rodzica.

4. Autobus / Pociąg – budujemy pociąg z krzeseł w kuchni, taboretów, materaca, wszystkiego co tylko się nada, pasażerami są maskotki i zwiedzamy świat. Zdarza się, że dziecięca wanienka robi nam za łódkę, ostatnio płynęliśmy nią do Australii ratować koale. I tak, nie było w niej dla mnie miejsca, musiałam płynąć na tratwie z poduszek.

5. Dziwne zabawki, których normalnie nie wyjmuję. Mam w zwyczaju wymieniać dzieciakom zabawki co jakiś czas. Czasem co tydzień, innym razem po miesiącu. Zależy od tego jaki mam nastrój i jakie zainteresowanie wzbudzają. Są też zabawki, które udostępniam tylko pod nadzorem. Jedną z nich jest zabytkowa matrioszka (już do nas idzie nowa z allegro), Teodor bawił się nią cały dzień doprowadzając młodszego brata do płaczu ze 20 razy.

6. Gotowanie! – Teo uwielbia gotowanie i pieczenie. Najczęściej robię z nim muffinki, bo brakuje mi zasobów na coś bardziej wykwintnego ale są dni kiedy robimy sałatkę, gotujemy zupę, czy jeszcze coś innego. On wtedy bardzo chętnie obiera, kroi, miesza, gotuje. Niestety, nie przekłada się to na chęć do jedzenia, ale za to Amadeusz wyrabia normę.

7. Zabawa tym co normalnie niedostępne – punkt bardzo podobny do nr 5, ale zupełnie inny. Tym razem chodzi o zabawę rzeczami, które normalnie są nie dostępne, bo nie służą do zabawy. Na przykład w koszu na bieliznę hodowaliśmy kameleona, którego Teodor karmił marchewkami. Innym razem była to ciężarówka, w której przewoził książki. Nie ważne, że sprzątania jest na 2 godziny, ważne, że w danej chwili dziecko jest zajęte.

8. Inne – to szeroka gama zabaw, które proponuje dziecko. Budowanie z duplo, muzykowanie, śpiewanie, kolorowanie, malowanie, ciastolina. To wszystko zajmuje go zależnie od dnia i wymaga mojego udziału niemal w 100%. Na szczęście najczęściej wystarczy, że kiwam głową i rzucam jakieś błyskotliwe komentarze od czasu do czasu.

Dlaczego nie pisałam o młodszym? Bo to z jednej strony łatwy przypadek, a z drugiej bardzo ciężki i to dosłownie. Amadeuszowi na razie wystarczy, że jest u mnie na rękach, w chuście, nosidle, przy piersi. Jemu nie trzeba wymyślać zabaw i atrakcji, zajmuje się sam sobą. Trzeba jednak bardzo uważać, bo uwielbia się wspinać i tańczyć na wysokościach. Także raczej nie przeszkadza nam w zabawach z Teo, ale też nie jest specjalnie aktywnym uczestnikiem. Zdarza się jednak, że pozwalam mu poszaleć, bo np. kończę myć naczynia. Wtedy jego ulubionym zajęciem jest wywalanie wszystkich ubrań z szafy, albo rzeczy z szafki w kuchni. W takim momencie dokonuję szybkiej kalkulacji i nie rzadko okazuje się, że mu na to pozwalam, bo zabawa potrwa dłużej niż sprzątanie.

Jak pisałam wyżej, pewnie nie jest to żadna niespodziewana lista. U mnie, przy dwójce maluchów są to niemal pewniki. To co je łączy, to to, że wchodzę w zabawę z dzieckiem i jaki 3-latek udaje, że jest niemowlakiem to mu na to pozwalam, a kiedy jestem dżdżownicą to z pełnym zaangażowaniem wchodzę w swoją rolę.

Wszystko kiedyś mija, choroby dzieci, pochmurne dni, nasze zmęczenie. Jedyne co, to trzeba przetrwać, a jak do tego przetrwania podejdziemy zależy już tylko od naszych myśli.

Mogą Cię zainteresować również

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *