Dzieciowy czwartek! Nadchodzi czas wielkiej burzy!

Zosia i Teo. Czas przygotowań

Tak ostatnio HRowo tutaj, jak to u HRmamy być powinno. Jednak postanowiłam, że do głównego tematu wrócimy w niedzielę, a tak przy czwartku będzie bardziej muminkowo.

Obudziłam się w piątek z przeświadczeniem, że zaraz rodzę. Może nie tak zaraz żeby od razu jechać na porodówkę, ale że za niecałe dwa miesiące – nie wierzę, że dotrwam do stycznia, będzie już po wszystkim, a ja jestem zupełnie nie gotowa! Mężu się śmieje, że syndrom wicia gniazda po prostu się włączył i chyba ma rację.

W pierwszej ciąży tak nie miałam. Wtedy byłam przygotowana już dawno – we wrześniu miałam ogarnięty temat ubranek, fotelik samochodowy czekał od sierpnia, a pozostałe rzeczy kupowałam na bieżąco. I co ciekawe, miałam wtedy tysiąc razy więcej siły i spokojnie sama mogłam to wszystko porobić. Chociaż sama ciąża nie była bezproblemowa i oddział patologii zwiedzałam kilkukrotnie… Pamiętam, że pod koniec listopada prałam ciuszki i organizowałam Baby Shower. Wiem, wiem to przyjaciółki powinny organizować, ale przygotowanie, planowanie, dekorowanie sprawia mi taką przyjemność, że byłoby mi naprawdę przykro gdyby mnie jej pozbawić. W dniu imprezy, o 7 rano byliśmy jeszcze po zakupy w pewnym popularnym sklepie i pani przy kasie rozczulała się, że taka żwawa jestem w 9 miesiącu ciąży. Impreza była 3 grudnia, a 4 stycznia Teodor przyszedł na świat.

Teraz żwawa nie jestem… Naprawdę jestem wdzięczna, za to, że Teo potrafi bawić się sam i uwielbia książeczki. Większość dnia spędzam leżąc u niego w pokoju na podłodze i po raz tysięczny czytam/opowiadam te same bajki. Na szczęście, dziadek Romek przychodzi mi na pomoc i raz na dwa tygodnie wymienia w bibliotece, wraz z Teosiem – ktoś musi wybrać lektury, część repertuaru. Niedługo zostanę specjalistą od pojazdów wszelakich, już nawet wiem co to jest Funikular! A jak moje przygotowania na pojawienie się drugiego syna? Nauczona doświadczeniem ze starszakiem już wiem, co nam jest potrzebne i zakupy ograniczyłam do minimum. Bardziej skupiam się na tych „psychicznych” aspektach przygotowań.

Pierwsze tygodnie z Teo nie były łatwe. Byliśmy z Kacprem trochę zagubieni w opiece nad małym człowiekiem. Chodziliśmy do szkoły rodzenia, gdzie doskonale nam szło kąpanie lalki, przewijanie czy pierwsza pomoc. Przy zderzeniu z „lalką”, która się rusza doznaliśmy szoku. Pamiętam jak dziś, gdy przywieźliśmy naszego pierworodnego do domu, położyliśmy na łóżku i… patrzyliśmy. Postanowiliśmy go wykąpać i przebrać, jednak zupełnie nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Dodatkowo, nasz maluszek był bardzo króciutki ale za to szeroki w barach i jedyne ubranka jakie mieliśmy i w miarę pasowały trzeba było założyć albo przez głowę albo od nóżek. Koszmar! Zupełnie nie wiedzieliśmy jak tego dokonać, więc pierwsze dni Teoś spędził w zdecydowanie za dużych ubraniach. Dodatkowo, dostaliśmy milion DOBRYCH RAD… Podskórnie czuliśmy, że to nie jest nasza droga, że powinniśmy zaufać intuicji. Jednak nie byliśmy na tyle pewni siebie, żeby to zrobić. Dlatego też, pierwsze noce spędzałam z laktatorem, po każdym karmieniu ściągając pokarm. Trwało to około godziny, wtedy się kładłam, zasypiałam po 30 minutach i po 20 minutach budził się mały na kolejne jedzenie. I znowu cała zabawa od początku. Pierwsze dwa tygodnie, kiedy byliśmy w domu we trójkę dla mnie nie istnieją. Nic nie pamiętam, może poza zupkami, którymi karmił mnie mąż – dieta matki karmiącej. Zjadałam 3 talerze i byłam dalej głodna.

Nie miałam typowego Baby Bluesa, ale było we mnie sporo buntu. Byłam oburzona, że ktoś decyduje za mnie o WSZYSTKIM – kiedy spać, kiedy jeść (w sensie, wtedy kiedy ten ktoś nie płacze), 8h na tapczanie karmiąc to był kres mojej cierpliwości. Ja chciałam działać! O ile w ciąży, szczególnie pod koniec opadam z sił, tak po porodzie jeszcze tego samego dnia mogę góry przenosić. Ogrom energii do spożytkowania, której spożytkować się nie da bo się tylko leży. Teraz wiem, że to był cudowny czas, wtedy zdecydowanie bym go tak nie nazwała. W ten sposób wszyscy się męczyliśmy. Dziecko – bo ograniczaliśmy mu to, czego najbardziej potrzebowało, i my bo chociaż wiedzieliśmy, że powinno to wyglądać inaczej przy tych wszystkich dobrych radach – karm co 2h po 15 minut itd., nie jedz czekolady, jesteście nienormalni z tym współspaniem itp. nie potrafiliśmy podążyć za instynktem.

Dopiero po ponad miesiącu, powoli, powoli wypracowaliśmy sobie nasz własny rodzinny Janeczkowy system. System, który sprawdza nam się do teraz. Gdy za chwilę nasza rodzina się powiększy o nowego członka, na pewno nie obejdzie się bez burzy i oporu przed zmianą. Jednak jestem pewna, że jeżeli zaufamy sobie nawzajem będzie dobrze.

Czy robię jakieś założenia i wielkie plany? Oczywiście! Nie byłabym sobą, gdybym nie wizualizowała jak to będzie. Czy będzie to się bardzo różniło od rzeczywistości – zobaczymy. A jak staram się dać tym wyobrażeniom pole do ziszczenia?

  1. Rozmowa – ponieważ jestem uziemiona i z Teo głównie czytamy książeczki, zadbałam o to, żeby nie były one tylko o pojazdach. Mamy kilka pozycji o powiększające się rodzinie. Pewnie nie za dużo jeszcze do Małego dociera, w końcu: „Mama ma w brzuszku twojego braciszka” brzmi bardzo abstrakcyjnie. Teo jednak wie, że „Dzidzia” jest gdzieś między brzuchem, a biustem i po brzuchu nie wolno skakać (o tym czasami zapomina).
  2. Negocjacje – z Teo negocjujemy odkąd zaczął być bardziej mobilny i przestał wszystko co przy nim robimy przyjmować z pełnym zrozumieniem człowieka, który jest pogodzony ze swoim losem. Dzięki negocjacjom bezboleśnie przeszliśmy przez odstawienie od piersi, nie kupujemy wszystkiego w sklepie, a nawet wychodzimy z sali zabaw bez dramatów. Zbieram siły i wewnętrzną motywację na dużą porcję negocjacji w kontekście brata. A jak to dokładnie u nas wygląda, opowiem przy okazji innego czwartku.
  3. Czas – daję zarówno sobie jak i Teosiowi czas na zmierzenie się z tematem. Jest na etapie totalnej mamozy i zdarza się, że tatę wyrzuca nawet z łazienki jeżeli ja tam jestem. Tata jednak staje na wysokości zadania – chłopaki doskonale się razem bawią, chodzą na plac zabaw i od tych najfajniejszych rzeczy jest tata. Spójrzmy prawdzie w oczy, może i potrafię zrobić bazę i nawet uda mi się wsadzić do niej głowę, ale brzuch ogranicza ruchy, o szaleństwach na placu zabaw nie ma mowy.
  4. Doświadczenie – tutaj nie chodzi mi o to nasze, tylko o tych, którzy już przez to przeszli. Ile już się nasłuchałam, że: „Zobaczycie jak zacznie chodzić/ dopiero zobaczycie jak zacznie mówić/Jedno dziecko to raj, zobaczycie jak…” No zobaczymy i zrobimy po swojemu – teraz już na pewno. Jednak czytanie historii innych, czytanie książek o tym, jak wesprzeć rodzeństwo w budowaniu relacji mi pomaga. Daje poczucie bezpieczeństwa i cóż, wolę uczyć się na cudzych błędach.

W naszej rodzinie niedługo nastanie czas wielkich zmian, burza nadchodzi. Myślę, że jesteśmy do niej dobrze przygotowani – wszyscy, nawet jeżeli niektórzy nie są tego świadomi. Czy mam rację? Zobaczymy za kilka miesięcy, najwyżej ten trzeci, który się u nas pojawi będzie miał w pełni szczęśliwe początki, a dwa pierwsze egzemplarze uznamy za wersje testowe, mając nadzieję, że kiedyś nam wybaczą wszystkie wpadki.

Mogą Cię zainteresować również

2 komentarze

Pozostaw odpowiedź Zofia Sidorowicz-Janeczko Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *