Mój największy skarb, maluszek, którego 9 miesięcy nosiłam pod sercem. Największy cud, cały mój świat. I mężczyzna. Ten, który potrafi być subtelny niczym słoń w składzie porcelany, który zapomina o urodzinach, ma wielkie silne dłonie, w których doskonale leży młotek. Czy jest w nich miejsce na mój największy skarb?
Rola mężczyzny w pojawieniu się dziecka na świecie jest chyba dla wszystkich oczywista. Jest niezbędny, nawet jeżeli nie brał czynnego udziału w akcie poczęcia, a jedynie użyczył nasienia. Przez okres ciąży zdecydowanie jest miłym wsparciem. Przyniesie lody, wniesie ciężkie zakupy, zawsze można na nim wyładować złość i frustracje. W dodatku, jeżeli mama jest uziemiona w szpitalu, to zawsze odbierze od kuriera wszystkie paczki i złoży łóżeczko. Te odważne mogą mu jeszcze powierzyć pranie i prasowanie ubranek. W momencie porodu już bywa różnie. Bez niego na pewno urodzić można, niektóre kobiety nawet wolą takie rozwiązanie. Ja do nich nie należę, jak rodzić to tylko w jego towarzystwie. Jego zagubienie, nieporadność i fakt, że nawet zapomniał daty urodzenia były dla mnie pocieszeniem i dodały odrobiny komizmu dramatyzmowi sytuacji.
Pierwsze dni z dzieckiem to szaleństwo. Nauka siebie nawzajem. Nikt nie potrafi zmienić pieluszki, ubrać tych mini nóżek w spodenki, o przekładaniu czegokolwiek przez tą delikatną główkę nie wspominając. W dodatku maluch programuje sobie bar mleczny, o ile nie jest karmiony mlekiem modyfikowanym, więc tylko wisi na piersi. Ojciec gruczołów mlekowych nie posiada, poza podawaniem mamie różnych przedmiotów, i tutaj lista może być bardzo długa: piwo bezalkoholowe (na laktację), czekolada (na lepsze samopoczucie), bigos (bo dlaczego by nie), jego rola nie jest zbyt duża. I kiedy wszystko powoli zaczyna funkcjonować, tata wraca do pracy, a mama nacieszy się swoim największym skarbem, zaczynają się schody…
Mama chce odpocząć. Chce wyjść, bez dziecka, najlepiej sama. Gdzieś, gdziekolwiek, byle przebywać wśród dorosłych i nie myśleć. Być, cieszyć się nicością umysłu. Nikt od niej nic nie będzie chciał, ona będzie celebrować chwilę. Bez względu czy z koleżankami, czy sama. W kawiarni, pubie, parku czy u kosmetyczki. Tylko jak to zrobić? Najlepiej, żeby ten zupełnie nieprzydatny ojciec zajął się w końcu swoim dzieckiem. W końcu to jego wina. To na pewno jego geny odpowiadają za kolki, pobudki po milion razy i pomylenie dnia z nocą. I to, że dziecko ma nos podobny do teściowej to też jego wina, w końcu to jego matka.
W zależności do tego, kiedy kobieta dochodzi do takich myśli zależy czy pozostawienie dziecka ojcu się uda. Z moich doświadczeń wynika, że im wcześniej tym lepiej. Mój mąż został z dwójką dzieci 5 dni po narodzinach młodszego. Tak, karmiąc tylko piersią, zostawiłam niespełna tygodniowe dziecko z ojcem i dwulatkiem i wyszłam. Nie do sklepu, nie do apteki i nawet nie na chwilę. Na kilka godzin i nie byłam tuż za rogiem. Byłam całe 5 minut drogi od domu. W kawiarni. Jadłam ciasto, piłam kawę i rozmawiałam z koleżanką. Idealnie…
Nie jest łatwo oddać pod opiekę maluszka. W końcu jest taki malutki, kruchutki i delikutaśny. I skoro wszystkie babcie, ciotki i sąsiadki uważają mnie za beznadziejną matkę, no to przecież mężczyzna nie może sobie radzić lepiej. Skoro on poradzi sobie jeszcze gorzej niż ja, to znaczy, że to dziecko skończy w szpitalu nawet po jednorazowej zmianie pieluszki w wykonaniu ojca. Nie, zdecydowanie nie można na to pozwolić. Wszystkie swoje potrzeby należy odłożyć na dalszy plan i robić to, na co się kobieto zdecydowałaś. SAMA!
Ciekawe ilu kobietom krążą podobne myśli po głowie. Ile z nas, boi się zostawić dziecko z ojcem. Bo on nie umie, nie potrafi, jest taki wielki, nieporadny i w ogóle do niczego. No skoro tak, to dlaczego wybrałaś go na ojca swoich dzieci? Czyżby ten nos teściowej nie był jednak tak zły? Jeżeli tak, to czy był wart męczenia się z takim niepomocnym niedojdą? Same pakujemy się w tę pułapkę. Najpierw maluszek jest tak cudowny, że nikomu nie chcemy go oddać. Kiedy emocje opadną i zaczynamy dostrzegać świat dookoła okazuje się, że ta najbliższa osoba nie potrafi nas odciążyć, bo nigdy nie miała okazji się nauczyć.
Ojcostwo, jest dla mnie wielką przygodą. Pozbawione hormonalnych burz, niewyjaśnionego lęku przybiera często formę beztroskiej zabawy. Nie ma jednak w niej nic nieodpowiedzialnego. Bo chociaż wygląda często niebezpiecznie, na pograniczu głupoty czy szaleństwa, te tatusiowe oczy nigdy nie były tak skupione, a mięśnie napięte w gotowości żeby kogoś bronić. Nie od razu Rzym zbudowano, jak i od razu nie potrafimy parkować równolegle. Potrzeba czasu, spokoju i prób. Czy ucząc się jeździć porysowaliście szkoleniowe auto? Nie? A czy zmiana pieluchy jest trudniejsza od jazdy po łuku? Czy bardziej niebezpiecznie jeździ się po rondzie czy podgrzewa mleko w butelce? Facet obraca co miesiąc kilkoma tysiącami ciężko zarobionych pieniędzy ale tak, z pewnością pójście na spacer nie jest na jego możliwości.
Ojcostwo, to ciągłe udowadnianie swoich kompetencji. I nie, nie sobie. Innym, światu. To nie jest tak, że ojcowie czekają na poklask bo poszli z dzieckiem po zakupy. Ten ojciec, bierze dziecko i idzie po zakupy. Czasem z listą, czasem bez. Wkłada rzeczy do koszyka, pcha wózek, płaci, wychodzi, pcha wózek do domu. Kiedy dziecko zacznie płakać to zacznie coś robić, przytuli, pobuja, a może i będzie niósł na rękach całą drogę. Możliwość, że zostawi, zapomni, czy wyrzuci (bo płacze i pewnie się popsuło) raczej nie jest zbyt prawdopodobna. Podejrzewam, że on nawet nie wie jakie zainteresowanie wzbudza. Trzeba zrobić zakupy, trzeba iść z dzieckiem na spacer, to poszedł. To my, jesteśmy w szoku, że jakaś wariatka na to pozwoliła. W pełni świadomie oddała mężczyźnie pod opiekę dziecko. Nienormalna albo… albo ten facet to jakiś bóg, chodzący ideał, mistrz ojcostwa. W końcu nie możliwe, żeby potrafił prowadzić wózek ze śpiącym dzieckiem. A co, jeżeli dziecko się obudzi? To nakarmione i przewinięte tuż przed włożeniem do wózka dziecko, na trasie 500m na pewno będzie bardzo spragnione. Uniemożliwienie mu jedzenia i picia w ciągu godzinnego spaceru jest nieludzkie, oby maluszek to przeżył! Trzeba mu zrobić zdjęcie, wstawić do internetu i podziwiać. Niemożliwe istnieje!
Ojcostwo, to praca nad samym sobą. Między facetami jest łatwo. Śmiechy, chichy, trochę powagi, a jak sprawy zajdą za daleko dwa szybkie i znowu można razem pić piwo. Z kobietą jest już trudniej, fochy, dramaty, romantyzmy. Jedni szybciej się w tym odnajdują, innym zajmuje to trochę czasu, a są i tacy, którzy zupełnie nie wiedzą o co chodzi i jest to tak urocze, że nie da się ich nie kochać. Dziecko natomiast, to taki trochę kumpel, który lubi głupie żarty, a trochę kobieta, która nie wiadomo kiedy zacznie płakać. Z niemowlakiem się nie wygra (chociaż są tacy, którzy potrafią malucha złamać…) z dwulatkiem trzeba mocno negocjować. Nie jest tak jak w bajkach – Ojciec rządzi, koniec kropka. Jak ktoś chce tak mieć, to musi na to ciężko zapracować, a przy tym często traci możliwość beztroskiej zabawy. Siłowanki z dyktatorem? No raczej nie… Nie jest lekko. Jasne określenie kim się jest, swojej roli, a potem dbanie o nią. Bycie liderem rodziny, gdzie jest przyjaźń, miłość i szacunek, to nie jest coś, co można osiągnąć w tydzień między delegacją do Londynu, a rybami z kumplami.
Ojcostwo, moimi oczami, matki dwójki chłopców, którzy też pewnie kiedyś będą ojcami, to rola co najmniej oskarowa. Nie jest tak, że przewidziano dla niej miejsce w scenariuszu. Ojciec, miejsce dla siebie musi wywalczyć, udowodnić, że pomimo niedoskonałości natury, jest niezbędny i w pełni wartościowym rodzicem. Pomimo tego, że własną piersią nie wykarmi i pod sercem nie nosił. On potrafi, tak samo, a czasem i lepiej. W dodatku, on na to ma ograniczony czas. W końcu ktoś pracować musi. Iść do pracy, wrócić, zająć się dzieckiem (albo powalczyć o taką możliwość). Nie jest tak, że on w pracy odpoczywa, jak i mama będąc w domu się nie nudzi. Pracuje, tylko inaczej, a poziom jego kontrahentów czasem jest bardzo blisko poziomowi dwulatka. Tylko dwulatka zainteresujesz bananem, z klientem może być trudniej. Łatwiej, przyjemniej, byłoby oddać pałeczkę kobiecie. Skoro chce, umie lepiej, dlaczego by nie? Matka jest niejako postawiona w swojej roli bez możliwości wyjścia (co jest bardzo ciężkie i należy z tym walczyć). Mężczyzna w tej roli stawia się sam. To, że przymusza go rodzina, nie znaczy, że nie ma tylnych furtek, którymi można czmychnąć. Rozwiązań prostszych, szybszych i pod pewnymi względami na pewno przyjemniejszych. No bo co się stanie jak raz sobie odpocznie przed telewizorem, miał taki ciężki dzień. No i pech, za dwa dni dzień w pracy był jeszcze gorszy. Ten maluch taki mały, chory, tak gorąco na dworze, poleżę sobie. W końcu jestem mężczyzną, to nie ja mam zajmować się dziećmi. Wszystko robię źle, nie umiem, nie potrafię, tobie kobieto idzie lepiej, on woli do mamy… Wolność wyboru to straszna odpowiedzialność, która często może ciążyć. W dodatku, jeżeli wszyscy dookoła nie wierzą w Twoje kompetencje, negują umiejętności – tata z dzieckiem u lekarza? Napiszę notatki dla żony. Tata na wywiadówce? To ja później zadzwonię do Pana żony i wszystko przekażę. Odbieranie dziecka z przedszkola? Och, jak dobrze, że Pani przyszła. Maluszek od tygodnia nie je obiadu. No nic nie mówiłam, bo tata go odbierał, czekałam na panią. Tata z płaczącym dzieckiem na ulicy? Och, biedny maluszek, przecież ten facet na pewno to dziecko porywa, bije, molestuje. I zobacz, ma dwie różne skarpetki!
Ojcostwo to nie rola dla każdego. Bo można ojcem być w metryce, ale nie na co dzień. Można też bywać, ale to nadal nie będzie to. Bycie tatą to cały świat zamknięty w silnych ramionach, które przytulają zamiast spuścić lanie. To wszystko i jeszcze trochę trudnej codzienności. To coś naturalnego, co społeczeństwo, my, bardzo utrudniamy. Dlatego dajmy tatom być tatami. Popełniać błędy i je naprawiać. Budować relację tak, jak my budujemy ją przez rok macierzyńskiego. Mamy, potrafiłybyście stworzyć taką relację dysponując kilkoma godzinami dziennie? Czasami tylko weekendami? Nie? To nie utrudniajcie. To misja, której tylko prawdziwy Tata może podołać, rola dla prawdziwego mężczyzny.