MamaGathering – jestem gotowa uratować Świat.

Kobiety z zachodu uratują Świat”, powiedział Dalai Lama XIV. Hasło przewodnie tegorocznego festiwalu Mama Gathering powodowało u mnie jedynie powątpiewający uśmiech. Co za bzdury, myślałam, kiedy kupowałam dla całej naszej czwórki wejściówki na festiwal. Po czterech dniach spędzonych w Dolinie Baryczy myślę, że jednak jestem gotowa ten Świat uratować.

Mama Gathering to festiwal, który został zorganizowany już po raz drugi przez dziewczyny z fundacji Mama G. Jest to holistyczne spotkanie skierowane do całych rodzin. W tym roku odbywały się wykłady i warsztaty zarówno dla kobiet, mężczyzn oraz dzieci, słowem dla wszystkich. Wydarzenie było wegańskie i było to dla mnie pierwsze spotkanie z kuchnią tego typu. Chociaż zdarzało mi się wybierać dania wegetariańskie już wcześniej, to nigdy nie zdecydowałam się na dietę wegańską i to przez kilka dni pod rząd. Na Mama nie było wyjścia, bo nawet Campusowa Włoska restauracja okazała się wegańska. Może nie była to moja w pełni świadoma i odpowiedzialna decyzja, teraz jednak śmiało mogę powiedzieć, że nasze domowe kulinaria przejdą znaczną metamorfozę. Już od kilku miesięcy nie jedliśmy prawie mięsa, i chyba jesteśmy gotowi na kolejny krok. Jednak nie samym jedzeniem człowiek żyje, szczególnie na tak mistycznym wydarzeniu jak Mama…

Całe wydarzenie oficjalnie rozpoczynało się w piątek rano. My nasz namiot rozbijaliśmy w czwartek po południu. Chcieliśmy przede wszystkim oswoić dzieci z nowym miejscem i baliśmy się, że festiwalowy tłum i harmider może trochę ich przytłoczyć. Mieliśmy rację, bo pierwszego dnia w „bazie” jak mawiał Teoś, chłopcy zasnęli prawie 5 godzin później niż zwykle. Następnego dnia, kiedy za cienkimi ściankami namiotu szalały dzieci, było jeszcze całkiem widno i trwało ogólne radosne szaleństwo, nasi chłopcy poszli spać tylko godzinę później niż zwykle i nic nie było w stanie ich obudzić – oswoili się. Podejścia są różne, jedni w czasie wakacji wprowadzają totalny luz, my natomiast staramy się zachować reguły codzienności. One nie są złe, nikt nikogo do niczego nie zmusza, nie ma płaczu. Jest za to poczucie stabilności i zachowanie naturalnych przyzwyczajeń. Może i nie mogliśmy przez to uczestniczyć w wieczornych wydarzeniach czy sączyć bezalkoholowego piwka w barze (cała impreza była bezalkoholowa – brawo!) za to mieliśmy wypoczęte dzieci i czas, żeby w końcu pobyć na spokojnie ze sobą. Leżeliśmy na kocyku przed namiotem, wcinaliśmy orzeszki, sączyliśmy herbatkę i patrzylibyśmy w gwiazdy gdyby tylko było je widać przez chmury.

Od piątku mieliśmy ponad 170 opcji do wyboru. To nie był łatwy wybór. Jeżeli mogę tutaj wnieść jakiś apel, to przyszłoroczna Mama powinna trwać z tydzień i to w taki sposób, żeby nic się nie pokrywało. Te wybory to była grecka tragedia, tylko że każdy wybór był dobry. Tutaj niestety, zderzyliśmy się z rodzicielska rzeczywistością. Dzieci to nie jest żadna przeszkoda. Trzeba jednak mieć je na uwadze i respektować ich potrzeby. O ile Amadeusz miał potrzebę bycia blisko mamy i turlania się po kocyku, o tyle Teodor miał milion pomysłów na minutę i jeszcze raz tyle energii. Dlatego też w piątek udało mi się zaliczyć tylko jeden warsztat, Kacprowi dwa. W sobotę i niedzielę, ja korzystałam tyle ile dzieci mi pozwoliły. Trochę żałuję, oczywiście. Z drugiej strony była to dobra lekcja dla całej naszej trójki, wątpię, żeby Amadeo coś wyniósł. Chociaż jak on tak intensywnie bierze ze mną udział w tych wszystkich wydarzeniach, to to może być za kilka lat niezły mały filozof…

Na czym byłam? Nie wymienię Wam wszystkiego, chociaż każdy prowadzący dostarczał super treści i było czuć wiedzę i pozytywną energię. Nigdy wcześniej, siedząc w kręgu z obcymi dla mnie ludźmi nie czułam się tak w pełni akceptowana i spokojna, że cokolwiek powiem będzie okej.

Byłam u Asi Nowickiej, na NVC for Peace. O wiele głębsze spojrzenie na to, co o NVC wiedziałam. Chociaż na warsztatach się nie przyznałam do tego, to lekcje odrobiłam wcześniej. Komunikacja bez przemocy naprawdę może być siłą, która mogłaby zwalczyć konflikty. Jeżeli chcecie wiedzieć więcej, zapiszcie się do Asi na warsztaty, kobieta ma wiedzę i moc. Wykrzykiwanie inwektyw o debilach za kierownicą i dzieciach terrorystach nie będzie już takie oczywiste…

Ogromnie zależało mi na spotkaniu z Agnieszką Stein . Czytuję jej teksty, książki i jest dla mnie chodzącą wiedzą na temat rodzicielstwa bliskości i nauki o seksualności. Mam super męża, który, specjalnie dla mnie, w deszczu pobiegł mnie zapisać na warsztaty o edukacji seksualnej. Udało się i dzięki temu z Amadeuszem zasiedliśmy w kręgu z innymi rządnymi wiedzy rodzicami. Amadeusz całe spotkanie przespał, ja za to czerpałam. Głównie z doświadczeń innych rodziców, już starszych dzieci niż moje. Po tym spotkaniu poczułam spokój, że idziemy dobrą drogą w edukacji seksualnej naszych synów. Bo, ilu z Was nie czuje lęku przed poruszaniem tego tematu z dziećmi? Ja czułam i chociaż nadal pewien lęk i dyskomfort mi towarzyszą, to przynajmniej mam potwierdzenie, że intuicja prowadzi mnie w dobrym kierunku.

Zobacz siebie w innych”, to był dla mnie najbardziej emocjonujący czas tamtego weekendu. Grupka zupełnie obcych ludzi, siedzących w kręgu na starych oponach. Ludzi, mierzących się z własnymi pudełkami ograniczeń i esencją istnienia. Pojawiło się sporo trudnych emocji, trochę musiałam je później przepracować. Były też chwile, w których miałam łzy w oczach i widziałam je u osoby stojącej przede mną. Chociaż prowadzący – Beata Piskadło i Marcin Szot robili te warsztaty po raz pierwszy, w ramach eksperymentu, myślę, że zakończył się on sukcesem. Niestety, jak i w przypadku wielu innych wydarzeń festiwalu gonił nas czas i było go zdecydowanie za mało.

Czerpałam też z wiedzy wielu innych prowadzących. Dzięki warsztatom z Beatą, utwierdziłam się w tym, że ten czas refleksji i skupienia na sobie i rodzinie był nam, mi, bardzo potrzebny. Poza tym, poród domowy, wokół którego krążę jak kot wokół jeża i hipnoporód z afirmacjami itd., zaczynają nabierać sensu. Bo chyba dorastam do tego, żeby dać sobie prawo do przeżywania porodu, a nie jedynie jego odfajkowywania – iść na porodówkę i urodzić, byle szybciej…

Program naprawdę pękał w szwach. Udało nam się jednak znaleźć kilka chwil na relaks. Do wyboru było coś dla ciała i dla ducha, dla zmęczonego dorosłego i pełnego energii malucha. Kawiarnia i bar z pysznymi kawami i sernikami – oczywiście wegańskimi. Leżaczki, rozłożone dywany, nad głową niebo albo korony drzew. Zagroda z kozami, które miały już bardzo pękate brzuszki od trawy, którą karmiły je dzieci. Plac zabaw z gigantyczną piaskownicą i rozłożonymi basenami. Małpi gaj, który był przeogromny i miał ponad 20 przeszkód, do tego tyrolkę i przejazd na desce. Niestety, dozwolony był tylko do 14 roku życia. Minimalny wiek nie był wyznaczony, dlatego Teoś kilka razy podejmował wyzwanie. Niestety, o ile był odważny i nie bał się zaryzykować, to fizycznie nie był w stanie. Na wiele przeszkód był po prostu za niski. Swoją karierę kaskadera zakończył w sobotę, kiedy postanowił popełnić samobójstwo spadając z dwóch metrów. Po prostu, stanął przed drabinką a potem odwrócił głowę w bok i zrobił krok. Na szczęście jego tata ma dobry refleks… Kacper do teraz ma rany na ręce, a Teodor nawet jednego zadrapania. Strachu się jednak najadł i już mu się potem odechciało. Na szczęście. Za rok wyślemy go do Leśnego Przedszkola – tak, były warsztaty zorganizowane dla dzieci!

Poza tym były warsztaty jogi, koncerty i projekcje filmów. W lesie co chwilę można było natknąć się na kogoś kto medytował. A kiedy zatęskniło się za sztuką na drzewach przy barze rozwieszone były zdjęcia zrobione przez Agnieszkę Mocarską Jeżeli kiedyś zdecyduję się na relacje z porodu to tylko z nią!

Na koniec zostawiłam najważniejszy element, bez którego nic by nie miało znaczenia. LUDZIE. Całe rodziny, w których czuć miłość i szacunek. To nie było zebranie kółka wzajemnej adoracji. Tam byli najróżniejsi ludzie, z różnych środowisk. Od pracowników korporacji przez singli po rodziny wielodzietne. To co ich łączyło to otwartość i miłość do siebie i do świata. Uderzyła mnie pełna akceptacja tej drugiej strony. Wszyscy spokojnie czekali w kolejce pod prysznic nawet jeżeli osoba przed nimi używała ostatków ciepłej wody, więc wszyscy kolejni będą kąpać dzieci w zimnej. Totalnie naturalne karmienie piersią dzieci. Dzieci zupełnie malutkich i tych trochę większych, które najpierw biegały dookoła, a potem przytulały się do mamy żeby napić się mleka. Nikt na to nie patrzył, nikt nie komentował. To, że dzieci były obecne wraz ze wszystkimi „niedogodnościami” z tym związanymi nikogo nie ruszało. Nie stresowałam się kiedy Teo dostawał spazmów, bo źle posmarowałam mu kanapkę czy też spokojnie zasypiałam po tym jak w namiocie obok budził się jakiś maluch. Sytuacja, której byłam naocznym świadkiem dała mi nadzieję, że naprawdę możemy być dla siebie ludzcy. Obok nas rozbiła się mama z małą córeczką. Wieczorami mała bardzo płakała, jednego dnia bardziej niż zwykle. Wtedy podeszła do nich jakaś dziewczyna i spytała czy potrzebuje pomocy, czy jest sama czy ma kogoś kogo można by zawołać do pomocy. Takie nic, a bez oceniania, mędrkowania dało tej mamie pewnie wiele siły i akceptacji. Piszę tak, bo chociaż słowa nie były skierowane do mnie, ulżyło mi. Bardzo i spokojnie mogłam wrócić do karmienia Amadeo.

Kiedy pakowaliśmy się w poniedziałek rano, by pojechać dalej do teściów, czułam spokój. Sytuacja, która normalnie doprowadzała by mnie do szału i byłabym bardzo zdenerwowana, nie była w stanie mnie poruszyć.

Wewnętrzny spokój, przyzwolenie na przeżywanie emocji i czerpanie radości z codziennych doświadczeń. Większa wyrozumiałość i zrozumienie na potrzeby innych. Świadomość potrzeb zmian i rozpoczęcia tej zmiany od siebie i swojej rodziny. Z tym wracam z Mama Gathering. Nie spodziewałam się, że te kilka dni może tak mocno na mnie wpłynąć, a udało się. Cudowna siostrzana atmosfera, mistycyzmu, akceptacji i otwartości na innych i ich potrzeby. CUDOWNOŚĆ. Organizatorkom mogę jedynie pogratulować, prowadzącym i uczestnikom podziękować. „Kobiety z zachodu uratują Świat” – jeżeli tylko podzielą się swoją wiedzą z innymi, to naprawdę wierzę, że tak będzie.

Mogą Cię zainteresować również

4 komentarze

  1. Ciekawe uwagi na zakończenie, myślę, że rzeczywiście potrzeba nam takich siostrzeńskich spotkań. Oraz bycia wsparciem dla siebie nawzajem. Historia z karmiącą mamą jest piękna i w pigułce pokazuje siłę człowieka poprzez wspólnotę.

    1. Zdecydowanie brakuje nam takich siostrzanych gestów na co dzień. Widzę jednak zmiany i skoro oczekujemy takich zachowań, to równie dobrze same możemy być tą iskrą!

  2. Znam organizatorki festiwalu, pierwszą edycję pomagałam nawet przygotować (robiłam zdjęcie organizatorek i prowadzących warsztaty oraz przygotowywałam z nimi spot reklamowy). Żałuję, że ani na poprzedniej, ani na tegorocznej edycji, nie było mi dane być. Twoja recenzja zdecydowanie utwierdza mnie w przekonaniu, że w przyszłym roku warto zebrać siły i pojechać!

    1. Wow, Monika! Super, że miałaś swój wkład w Mama! Naprawdę szkoda, że nie mogłaś brać udziału w tym, czemu pomagałaś powstać. Trzymam kciuki żebyś za rok mogła wziąć udział. Koniecznie, bo warto!

Pozostaw odpowiedź HRmama Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *