Dzisiaj mija dokładnie miesiąc odkąd przeprowadziliśmy się z trójką małych dzieci do Meksyku. Czy się baliśmy? Co nas zaskoczyło w tutejszym życiu? Jak odnajdujemy się tutaj my i nasze dzieci? Jak nam minęły te pierwsze tygodnie?
Równo miesiąc temu o 12:50 nasz samolot wyleciał z Warszawy w kierunku Meksyku. Tego dnia wszyscy byliśmy mocno poddenerwowani i podekscytowani. Dzieci wielką przygodą i nieznanym, a my rodzice tym, co też może nas w tej podróży spotkać i jak nam się uda to wszystko ogarnąć. Specjalnie się nie baliśmy, bo nie boimy się życia z naszymi dziećmi. Jeżeli trafi się histeria i dramat, to minie, a my i tak będziemy obok. W dodatku ostatnie tygodnie sprowadziły nam na głowy taką ilość „zatroskanych” osób, które chciały „pomóc” podczas histerii naszych dzieci, że jesteśmy ich w stanie do tego zniechęcić zanim otworzą usta, albo zaczną ciągnąć nasze dziecko w swoją stronę (niestety, mieliśmy taką przygodę…). Lot minął bez niespodzianek. Ba! Obecność małej Florki otwierała nam wszystkie drzwi i serca, z ludźmi chętnymi do pomocy. Już na samym lotnisku w Cancun, tuż po wylądowaniu specjalnie dla nas wyciągnęli z luku bagażowego nasz wózek i fotelik. Uratowali nas tym, bo Amadeusz był tak zmęczony, że nie dalibyśmy rady trzymać go na rękach czekając w kolejce do odprawy paszportowej. I kiedy tę odprawę przeszliśmy, zaczęła się nasza meksykańska przygoda!
Mieszkanie mieliśmy już wynajęte. Po tym miesiącu jesteśmy przekonani, że był to świetny wybór, chociaż początki były pełne przygód. Okazało się na wstępie, że podczas tajfunu wyłączyli gaz i zapomnieli go włączyć, więc pierwszy weekend nie mogliśmy sobie nawet ugotować kawy… W pralce zatkane były rury z wodą, więc woda lała się 3h, co powodowało, że jeden cykl prania trwał ponad 4h, a proszek leżący na ubraniach odbarwił kolory. Po za tym mieliśmy przeprawę z internetem, który powinien, ale nie działał, podartą kanapą i moskitierą w drzwiach wejściowych. Monter przez tydzień nas zwodził mówiąc, że będzie następnego dnia o 10:00, a o 10:30 pisał, że przyjdzie kolejnego dnia. W dodatku komunikacją z nim zajmowała się nasza opiekunka mieszkania, więc nawet nie można było go jakoś dodatkowo zmotywować do słowności. Za to kiedy już przyszedł i zamontował wszystko przez przypadek odkryliśmy, że zamek nie działa, bo klucz nie wchodzi do zamka… Nie wiem, czy to był nasz pech, czy tego pana, ale musiał nas odwiedzić też kolejnego dnia. A gdzie mieszkamy? Na zamkniętym, całkiem nowym osiedlu. Podobno 4 lata temu była tutaj dżungla, a teraz nie ma po niej specjalnie śladu. Chociaż park pomiędzy budynkami trochę ją imituje i można w nim spotkać małpy, iguany, czy kopce termitów. Mamy również boisko, na którym spotykają się popołudniami dzieci i basen przy którym zawsze wygrzewają się iguany. Nasz budynek ma 12 mieszkań, a wspólny korytarz pełni funkcję mini balkonów? Nie do końca rozumiemy ich specyfikę, bo nie wolno suszyć na nim ubrań, ale sąsiedzi z naprzeciwka imprezują na nim do samego rana, ich syn odrabia tam lekcje z korepetytorką i niemal wszyscy mają wystawione stoliki, krzesła i kwiaty w donicach.
Sąsiedzi są bardzo mili, w ogóle wszyscy są raczej uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do życia. To, co rzuciło nam się w oczy to totalny luz. Każdy robi to, na co ma ochotę i nikt nie ma nic przeciwko (chyba, że suszysz pranie na swojej części korytarza…) Zdarzyło nam się kilka razy, że ktoś próbuje się na nas wzbogacić. Na przykład Kacper musiał zapłacić extra 5 peso za taxi, albo liczą Teo jako dorosłego w komunikacji miejskiej i nie da się ich przekonać, że nie ma 5 lat. Po za tym czujemy się bezpiecznie i dobrze. Wszyscy sobie mówią dzień dobry na ulicach, bez problemu można poprosić o pomoc, a obecność dzieci (nawet tych w spazmach histerii) powoduje rozumiejące uśmiechy i wyciągnięte dłonie z lizakami. To właśnie spotkało nas podczas bardzo emocjonującego obiadu, kiedy chłopcy byli głodni ale enchiladas ich nie przekonały.
Tym sposobem dochodzimy do jedzenia. Jedzenie jest pyszne. Wcale nie jest ostre jakby się mogło wydawać. Pikantne są sosy serwowane do każdej potrawy. Jednak to, czy ich użyjemy zależy tylko od nas. Ja i dzieci ich nie stosujemy, więc nasze dania są pyszne i wcale nie ostre. Próbujemy owoców morza, tortilli w najróżniejszych formach. Nie chodzimy do restauracji często. Przyjęliśmy zasadę, że na obiad wychodzimy raz w tygodniu. Na co dzień gotujemy w domu. I chociaż obiady mamy raczej takie, jak lubimy najbardziej np. dzisiaj pulpety w sosie koperkowym, to śniadania i kolacje mamy w meksykańskim stylu, czyli tortille na różne sposoby. Pijemy też w dużych ilościach jamajkę, czyli herbatę z hibiskusa. Podana z lodem doskonale gasi pragnienie. Jedyne co nie przypadło nam zupełnie do gustu to słodycze. Niestety, czego nie spróbujemy okazuje się nie warte grzechu. Po prostu, inne smaki, inne gusta. Zdrowiej dla nas, zostajemy przy lodach!
Lody doskonale sprawdzają się przy tych upałach. Chociaż teraz to albo się już przyzwyczailiśmy albo faktycznie jest chłodniej. Dowodem na to może być to, że nie mam problemów z codzienną praktyką jogi rano, a kiedy przyjechaliśmy to mieliśmy problem żeby przy tym gorącu zebrać myśli, a co dopiero ruszyć ręką albo nogą. Za to nogami i rękoma od początku bardzo intensywnie machają nasze dzieci.
Florentynka skończyła już 5 miesięcy i będąc tutaj opanowała obroty z pleców na brzuch i z powrotem, robienie piwotów i powoli zabiera się za podniesienie pupy z maty! Amadeusz przemógł się do basenu i o ile na początku nie chciał nawet wejść do głębokiej wody tak teraz sam śmiga po całym basenie. Z radością mówi „buenos dias” panom przy wejściu na osiedle, a dzięki temu, że ma takie charakterystyczne imię dzieci od razu go kojarzą. Chociaż to może być też efekt niespotykanego koloru włosów i czarującego uśmiechu. Teodor też się tutaj niesamowicie rozwija. Zaczynał jako ktoś, kto nie specjalnie chciał być tam, gdzie nie ma gruntu nawet będąc u kogoś na rękach. Teraz pływa sam trzymając się jedynie makaronu do pływania. Nurkuje i od wczoraj potrafi usiąść na dnie basenu, co jest przeogromnym sukcesem! Mocno ciągnie go też do dzieci, więc stara się zapamiętać hiszpańskie zwroty i zagaduje dzieci. Nie może jednak pojąć, że one bardziej od zabawy w Psi Patrol wolą jakieś inne zabawy…
Jak dotychczas za wiele nie zwiedziliśmy, trzymamy się raczej naszego miasteczka i prowadzimy bardzo spokojne życie. I właśnie, życie – my tutaj nie przyjechaliśmy na wakacje, więc turystyczny pęd, chęć zwiedzania, próbowania i doświadczania nie jest u nas tak silna. Przed nami jeszcze trochę czasu tutaj, na wszystko przyjdzie pora. Na razie najważniejsze dla nas było, żeby dzieci się odnalazły w nowym miejscu. Skupiliśmy się też na takim organizowaniu mieszkania, żebyśmy faktycznie mogli się tutaj wszyscy dobrze i swobodnie czuć. Teraz, po miesiącu powoli planujemy jakieś dalsze wyprawy, a dzieci cały czas ćwiczą nurkowanie po to żeby móc w końcu popływać z żółwiami!
Czy wybrałabym się na wakacje do Meksyku z moją gromadką? Nie, bo zmiana czasu, klimat i całe przedsięwzięcie byłoby dla nich zbyt męczące i przytłaczające. Nadal nie jestem zwolenniczką nadmiernych wakacyjnych atrakcji dla dzieci.
Czy czuję się tutaj bezpiecznie? Zupełnie! Być może jest to kwestią turystycznego regionu, ale wszyscy czujemy się tutaj bardzo bezpiecznie i… nawet kiedy zdarzyło mi się odejść od kasy i zostawić kartę płatniczą na ladzie, to kiedy wróciłam ona nadal tam była!
Czy coś nas zaskoczyło? Restrykcje covidowe zależne od osoby „u władzy”. W jednym sklepie nie wpuszczają z dziećmi (nawet tak małych jak Florka) w drugim, o tej samej nazwie, możemy spokojnie wejść całą rodziną. Jednego dnia gonią dzieci za brak maseczek w sklepie, a innego wpuszczają nawet dorosłych bez. Taki Meksyk.
Czy przyjazd był dobrą decyzją? Najlepszą.