Od dziecka lubiłam książki. Nauczyłam się czytać w wieku 4 lat, podobno tylko po to żeby dokuczyć starszemu bratu. Nie wiem, nie pamiętam, ale wydaje mi się, że to robienie na złość dotyczyło lekcji pianina, a nie czytania. Tak, od dziecka miałam talent do utrudniania sobie życia. Trzy lata indywidualnych lekcji z sędziwą wirtuozką, a ja nadal nie czytam nut…
Jak już nauczyłam się czytać, to czytałam wszystko co wpadło w zasięg mojego wzroku. Od reklam na ulicy po wszystkie szkolne lektury w trakcie wakacji. Od początku wiedziałam też, że chcę mojemu dziecku czytać i chcę żeby ono pokochało książki tak jak ja.
Do zadania zabrałam się bardzo ambitnie. Teo w swoim życiu prenatalnym poznał Platona i Hemingwaya (pod koniec ciąży zaczytywałam się w „Komu bije dzwon”, doskonały wybór przed porodem…). Nie podzielał jednak moich literackich sympatii, bo jako malutki osesek nie interesował się słuchaniem tekstu czytanego. Ten stan utrzymywał się do ponad roku. Doprowadzał mnie do frustracji kiedy za każdym razem gdy próbowałam mu czytać, przewracał kartki, zjadał okładkę albo rozczłonkowywał książki na części pierwsze. Kilka książek zakończyło swój żywot w bardzo bolesny sposób. Zupełnie nie rozumiałam skąd u niego taki brak zainteresowania. Nawet nie chciał patrzeć na obrazki jak mu opowiadałam co się dzieje w książeczkach! Sam „czytał”, między gnieceniem a zjadaniem miał kilka ulubionych książeczek, w których obrazki się wpatrywał. O czytaniu jednak nie było mowy. My jednak się nie poddawaliśmy i codziennie coś proponowaliśmy. Nie było to czytanie na dobranoc, bo nasze wieczorne rytuały wyglądały zupełnie inaczej i nie było tam miejsca na książki.
Przełom nastąpił po odstawieniu Teosia od piersi, więc miał prawie 1,5 roku. Musieliśmy zmienić nasze rytuały i wtedy wieczorem pojawiło się miejsce dla literatury. Powoli, powoli się przekonywał, a teraz słucha bajek nawet po angielsku i jest w stanie wytrzymać od początku do końca. Być może w ten sposób rekompensuje sobie brak multimediów – bajek w tv, teledysków na telefonie itd.
Nasze biedne dziecko, trochę odstaje od współczesnej epoki i poznaje świat tak, jak robili to jego dziadkowie. Rodzice mieli już tę przyjemność oglądania kreskówek czy wieczorynki (Dexter i Muminki, jak moje dzieci będą odpowiednio starsze zapoznam je z klasyką), teraz pozostają książeczki. W kolejce do lekarza czy w momentach nudy i marudzenia nie daję mu telefonu ale wyciągam z torby książkę, którą zawsze mam pod ręką i sobie oglądamy, ciekawe jak długo będzie go to bawiło.
Dziecko najlepiej uczy się na przykładzie – Teodor zajadający się ogórkami, bo ja je wcinałam przez całą ciążę z Amadeuszem, tylko mnie w tym utwierdził. Dlatego też czytamy wspólnie – Teo swoje, a ja swoje. Mam nadzieję, że ta miłość do książek zostanie z nim już na całe życie i nie opadnie gdy pozna multimedia. Chcę głęboko wierzyć, że to czym skorupka za młodu nasiąknęła zostanie z nią na długo i nasza energia w to włożona nie pójdzie na marne. Jeżeli tak, to trudno. Na pewno zostaną z nim cudowne wspomnienia wypraw do biblioteki, gdzie chodzi z dziadkiem i których nigdy nie może się doczekać.