Proszę, nie dawaj „nagród” mojemu dziecku!

Prezent za dobre sprawowanie. Nagroda, że byłeś taki dzielny. U dentysty, u lekarza, na pobraniu krwi. Ostatnio nawet w restauracji. Wszędzie nagrody, prezenty, upominki. Standard, do którego tak łatwo się przyzwyczajamy. Jest normą, której kiedy zabraknie, jest dramat i łzy…

Staram się wychowywać moje dzieci bez nagród. Chodzimy na lody i na ciacho. Dostają spontanicznie kolorowanki albo jakieś drobiazgi czy mus owocowy. Zatem moje dzieci nie są pokrzywdzone brakiem nagród. Te nagrody są, tylko przyjmują inną formę, nie są wyróżnieniem a normą. Sama wpadłam w pułapkę robienia sobie „nagród”. Miałam taki ciężki dzień, to w nagrodę zjem tabliczkę czekolady. Och, jaki był straszny tydzień, napiję się wina. Udało mi się zdać całą sesję, to w nagrodę zrobię to czy tamto. Bez sensu.

Teodor miał już kilkukrotnie w swoim życiu pobieraną krew. Równie wiele razy chodził ze mną kiedy musiałam zrobić badania. Przynajmniej raz w miesiącu przez całą ciążę, poza tym regularnie robię inne badania. Ja się igieł nie boję, nie jestem specjalną fanką, ale gdybyście kiedyś zastanawiali się czy istnieją ludzie, którzy z uśmiechem wchodzą na szczepienie, to jestem. Do dentysty też lubiłam chodzić. Niezbadane są myśli dzieci, naprawdę. I kiedy za pierwszym razem Teo miał pobieraną krew to wszystkie pielęgniarki były w pogotowiu. Zupełnie niepotrzebnie, bo nawet nie zapłakał. Dostał wtedy kolorowankę. Nie zrobiło to na nim specjalnego wrażenia, nadal nie jest wybitnym fanem rysowania. W międzyczasie zmieniliśmy poradnię. Tam, po tym jak pani pobrała mu krew dostał zabawkę z jajka niespodzianki. To była mała lokomotywa. Długo się nią bawił, chociaż trochę się zawiódł brakiem wagonów. Wymyślił wtedy, że skoro pani raz dała lokomotywę, to następnym razem dostanie wagon… On naprawdę w to wierzył. Ja go z błędu nie wyprowadzałam, bo skoro pani tak rozdaje te nieszczęsne prezenty, to pewnie taki standard. Nie było. W czasie pobierania krwi dzielnie wytrzymał. Kiedy wychodziliśmy z gabinetu był jakiś smutny, myślałam, że to po pobraniu. Kiedy już pomagałam mu zapiąć kurtkę rozpłakał się na dobre. Nie dostał zabawki! O rety, jak mu było przykro. Był autentycznie zawiedziony. Zabawki nie dostał, bo pani rozdawała to, co jej zostało po własnych dzieciach. Kiedy zabawki się skończyły, to już nie miała czego dawać. Chciała dobrze, nie wyszło.

U dentysty standardem są zabawki po zejściu z fotela. Bez względu na to czy to zwykły przegląd, czy uzupełnianie połowy zęba. Po tym jak Teo złamał na chodniku pół górnej jedynki musieliśmy przejść kilka wizyt. Wszystkie zakończone sukcesem i uwieńczone nieszczęsną zabawką… Podczas jednej z tych wizyt dostał glutka… Małą piłeczkę, o konsystencji galaretki, która przyklejała się do różnych powierzchni. Mój syn dobrze widział, że pani wyjmowała ją z pudełka gdzie były jeszcze dwie takie, w innych kolorach. Postawił sobie za cel uzbieranie wszystkich. Kiedy po uzupełnianiu zęba, kiedy to był naprawdę dzielny i trzymał otwartą buzię nawet przy szlifowaniu, brak glutka go dobił. Znowu się zawiódł.

I co teraz? Roszczeniowa matka, której nie można dogodzić. Przecież to takie miłe, że dzieci dostają drobiazgi. Twoje dziecko takie, a moje to przeżywa i prezent pomaga otrzeć łzy. Spoko. Tylko może ktoś spytałby się mnie o zdanie? I nie w momencie, w którym trzyma prezent w wyciągniętej ręce podając go mojemu 3 letniemu dziecku. Wcześniej, kiedy wchodzimy do gabinetu, tak żeby moje dziecko może nie poczuło, że coś traci? A traci coś zupełnie bez sensu. Nie lubię mnożenia bytów. Mierzi mnie kiedy z konferencji kolejny raz wracam z toną bezsensownych gadżetów. Długopisów, notatników, smyczy, przywieszek i innych niezmiernie koniecznych i fajowych dupereli. O płóciennych torbach nie wspomnę, bo one wcale takie eko nie są bo przy ich ilości, która zalega w moim domu, mam ich zapas na kolejne 20lat, a przez ten czas pewnie podwoją swoją liczbę.

Jestem w stanie zaakceptować naklejki „Dzielny pacjent”, chociaż też uważam, że są niepotrzebnym gadżetem. Dlaczego dziecko nie może iść do dentysty czy lekarza tak, jak dorosły? Boi się, to nie zabawka je uspokoi, a czujna obecność rodzica. Przecież to dziecko, mam nadzieję, że tak jest, wie po co idzie. W jakim celu pobiera się mu krew, dlaczego idzie do dentysty. Po co są badania, szczepienia, pobyt w szpitalu. Jeżeli nie wie, to żadna zabawka nie zrekompensuje tych przeżyć. Tego uprzedmiotowienia, kiedy robią z tobą coś, nie wiadomo co, a na końcu dają zabaweczkę i mówią: Dzielna byłaś, dałaś zrobić z Tobą co chcieliśmy bez gadania, to masz zabawkę i nie marudź. Straszne.

Mój syn nie szedł na pobranie krwi po zabawkę, nie szedł do dentysty po kolejnego glutka. Wiedział po co i dlaczego idzie. Jednak był przekonany, że ta miła Pani da mu zabawkę, bo przecież ostatnio dała. Skoro były jeszcze dwie zabawki w pudełku, to wierzył, że będzie mógł je dostać. Nie, dostał balona, którego od razu chciał nadmuchać i który pękł przy wsiadaniu do auta. Nie było płaczu na fotelu, był płacz przy wychodzeniu z gabinetu.

Drodzy dorośli, traktujmy te dzieci poważnie, co? Nie róbmy z nich jakichś niemyślących istot, które wytresujemy zabawkami. Wydaje Ci się, że robisz coś miłego? Nie, nie robisz. Do dentysty idzie się w konkretnym celu i są nim zdrowe zęby, które nie bolą. Tylko albo aż. Fajnie jest, kiedy w nagrodę kupujesz kompulsywnie kolejną sukienkę, która nawet dobrze na Tobie nie leży? Kiedy zjadasz w nagrodę pączka, chociaż wcale nie masz na niego ochoty? Nie, nie jest fajnie. Więc uchrońmy przed tym nasze dzieci.

Nie wiem jeszcze co zrobię przy kolejnej wizycie u dentysty. Za kilka miesięcy czeka nas przegląd, to się zastanowię. Być może już na wstępie poproszę panią żeby nie dawała prezentów, a cały smutek dziecka wezmę na siebie. Chyba łatwiej tak, niż bawić się w te pseudo nagrody. Być może, pomyślę…

Mogą Cię zainteresować również

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *