Szaro, buro i ponuro. Chciałoby się powygrzewać na ciepłej plaży, albo chociaż gdzieś na szybko wyskoczyć. Gdzieś, gdzie jest minimum 10C więcej i nie pada… Ach, to by było coś! Zawsze lubiłam podróżować. Meksyk, Indonezja, Japonia, Tajlandia i wiele, wiele innych. To zawsze był dla mnie niesamowity czas przygód, odkrywania siebie i otaczającego świata. Właśnie podczas ponad 2 miesięcy w Japonii tak naprawdę zeszliśmy się z moim mężem – mieszkając w jednym pokoju mogliśmy się pozabijać, albo zejść na dobre. Na szczęście padło na to drugie.
Po ślubie wyjechaliśmy na 5 tygodni w podróż poślubną i była to nasza ostatnia taka podróż. Potem ciąża z Teodorem i tak jakoś nam zleciał czas do kolejnej ciąży, a zaraz kolejnego noworodka w domu. Ludzie podróżują z dziećmi – super! Niech podróżują i realizują swoje marzenia, bo w końcu dziecko w niczym nie przeszkadza. My jednak z tych chyba bardziej leniwych, przewidujących i strachliwych. Marzy mi się ponownie Tajlandia, ale dopóki Amadeo się nie urodzi i nie będzie przynajmniej tak mobilny jak Teo, to nie pojadę tam z nim nawet jakby mi ktoś zapłacił. No dobra, gdyby ktoś zapłacił i dorzucił jeszcze nianię to bym rozważyła taką możliwość.
Z dzidziorami nasze podróżowanie ogranicza się do tygodnia nad morzem raz do roku i wypoczynku na RODos. Czy mi mało? No jasne! Czy chciałabym więcej i dalej?! Tym bardziej.
Z 11 miesięcznym Teosiem pojechałam na tydzień do Londynu. Nie byłam sama, bo jechałam z Dziadkiem Romkiem, a na miejscu byli wujaszkowie chętni do pomocy. Jednak, cała podróż zaczęła się od rozwalonej spacerówki, którą porzuciliśmy w drodze z lotniska. Zostało nam nosidło, które miało być awaryjnym rozwiązaniem, a nie opcją na zwiedzanie miasta. Dodatkowo, nowe miejsce, nowi ludzie, z którymi Teo nie spędzał wcześniej zbyt dużo czasu… Kończyło się na tym, że szłam spać o 19 razem z nim, a wszystkie wizyty w WC odbywaliśmy wspólnie, bo miał radary nastawione na mamę. Dodatkowo budził się o nieludzkich godzinach i mówiąc w skrócie, nie docenił tej przygody. Pewnie gdyby był z nami Tata, to byłoby łatwiej, ale Taty nie było, a mama wróciła bardziej zmęczona niż przed wyjazdem.
Naczytałam się wielu książek o tym jak podróżować z dzieckiem. Mam znajomych, którzy podróżują z maluszkami i wypoczywają i są zadowoleni. Sama planowałam wielkie podróże jak jeszcze byłam w ciąży. No bo dlaczego nie? No dlatego nie, że wygodniej jest zostać w domu! Tak, lenistwo i najprostsze rozwiązania górą. Co robię w późno listopadowo-grudniowym czasie, kiedy moi znajomi podbijają świat? Śledzę ich na instagramie i facebooku i w duchu zazdroszczę jak mają fajnie. Maltretuję się przeglądając i porządkując stare zdjęcia na komputerze. I? I myślę sobie o tym, jak to będzie fajnie za jakiś czas jak te moje szkraby podrosną i będą samodzielne i wtedy sobie pojedziemy.
Dzieci to też przygoda, jasne można zrobić sobie podwójną przygodę i podróżować z nimi ale jednak jestem za tym, że kiedy są malutkie to one są na pierwszym miejscu, a nie moja potrzeba podróżowania. Można polecieć do Tajlandii z roczniakiem i wozić go w wózku, albo nosić w chuście na plecach, a przy tym świetnie się bawić. Ja na upały reaguję źle, bardzo źle i nie zafundowałabym ani sobie ani mojemu otoczeniu „Zosi, ugotowanej mamy”, bo już „gotowana Zosia” jest bardzo trudna. Poza tym, chciałabym żeby coś z tej podróży wynieśli i zapamiętali. Z Teosiem na razie poznajemy świat podróżując palcem po mapie, bawiąc się figurkami zwierzątek i układając je na mapie, czytamy książeczki i odwiedzamy różne miejsca w okolicy i samym Poznaniu. Za chwilę nasza wspólna podróż wchodzi na wyższy poziom, z jeszcze jednym pasażerem na pokładzie. Jak obaj poczują się pewnie w nowej sytuacji, a i my się oswoimy pojedziemy nad kwietniowe morze. A potem? Potem zobaczymy, na razie chyba nadal palcem po mapie. Gdy poczujemy się pewniej, a chłopcy będą wiedzieli co się dookoła nich dzieje, podbijemy wspólnie Świat. A co!