Samodzielność dziecka – czy to na pewno ułatwia życie?

Czy roczniak może sam sobie nalać wodę? Czy jeżeli obniżę włącznik światła to mój maluch ciągle będzie się nim bawił? Gdzie jest zgoda na samodzielność dziecka, a dbanie o jego bezpieczeństwo?

Od początku stawiamy na samodzielność naszych dzieci. Niespełna trzylatek robiący sam zakupy w piekarni? Odhaczone! Obniżone światło w dziecięcym pokoju, łazience i toalecie? Odhaczone. Krzesło, na które dziecko może samo wejść i jeść z nami przy stole? Odhaczone. Jednak nie była to prosta droga…

Pierwszym zgrzytem ze światem, był moment, w którym zdecydowaliśmy się na wspólne spanie. Głosy ze świata były najróżniejsze, głównie sprzeciw i dezaprobata. Dlaczego? Bo jak nam dziecko do łóżka wejdzie to już nie wyjdzie. Argumenty o bliskości oraz po prostu mojej wygodzie przy karmieniu, nie spotykały się raczej ze zrozumieniem. W końcu rolą matki jest w nocy wstawać, a jak nie wstaje i się nie męczy, to źle.

Drugi taki moment nastał przy rozszerzaniu diety. Jak to całe kawałki, jak to, co wy jecie? No właśnie tak. Dokładnie to, co my mamy na talerzach. Jakieś głosy sprzeciwu trwały, aż Teodor nie zjadł samodzielnie, łyżeczką tortu na swoje pierwsze urodziny… Podobnie z piciem z kubka, jak to on nie pije z butelki wieczorem. To jak Ty go kładziesz spać? Tak jakoś, skutecznie.

Te kwestie przy drugim okazały się łatwiejsze, bo my byliśmy przekonani o tym, że nasze metody u nas działają i się sprawdzają. To, czy będą działać i się sprawdzać u innych to już zupełnie inna kwestia, na którą nie mam wpływu i nie zamierzam oceniać. Nam się udało. Jednak…

Teodor dostał krzesło, na które był w stanie sam wejść, jakoś na 1,5 roku. Ja byłam w ciąży i nie mogłam go ciągle wsadzać i wyjmować z krzesełka, a jakoś trzeba było go karmić. Okazał się bardzo spokojnym i uważnym dzieckiem. Jednak on, to nigdy się dwa razy w to samo miejsce nie uderzy, a jak się uderzy w nogę, to przez tydzień nad tym paskudnym urazem płacze… Tak więc, wysokie krzesło w kuchni stało, a on kiedy chciał na nie wchodził i bardzo uważał, żeby z niego nie spaść ani sobie nie zrobić krzywdy. W tym samym czasie zrobiliśmy mu w łazience jego kącik, gdzie mógł myć rączki (do zlewu nie dosięgał, na taboret sam nie wchodził nie widzieliśmy innego rozwiązania), oraz obniżyliśmy włącznik światła w jego pokoju. Bawił się nim przez dwa dni, a potem już nie było to żadną atrakcją, a normą. To był jednak Teodor, któremu jak powiem: idź do babci do kuchni, bo się boję jak zostajesz sam w ogrodzie to… idzie do babci do kuchni, bo mama się o niego boi! Bez problemu robi też sam zakupy w piekarni, czy w kwiaciarni. W kawiarniach sam składa zamówienia, po prostu mały zuch. Serce rośnie na myśl, jaki jest samodzielny i ostrożny.

Amadeusz natomiast, samodzielność opanował do perfekcji, jednak z ostrożnością bywa różnie. Chociaż światłem się nie bawi, wczoraj próbował wsadzić śrubokręt do kontaktu. Wysokie krzesła w kuchni to moja zmora. Przez miesiąc jadałam wszystkie posiłki na stojąco, bo dla niego nie ma miejsca, na które by się nie wskrabał. Na krzesło, taboret, parapet w kuchni i widzę jak ciekawskim okiem łypie na blat kuchenny. Kiedy siedzi na krzesełku, to w każdej chwili może postanowić wstać i usiąść na oparciu. Oczy dookoła głowy i stała czujność. Jednak, nadal jestem za tym, żeby o jego samodzielność dbać i nie zamierzam wsadzić go z powrotem do krzesełka dla maluszków. W końcu się nauczy i oswoi. On nie ma swojego kącika w łazience, bo jest na tyle wysoki, że z niskiego podestu potrafi bez problemu dosięgnąć do kurka i sobie puścić wodę. Umyć rączki, zakręcić wodę i wytrzeć ręce. Ma 16 miesięcy i potrafi sam zjeść zupę, napić się z kubka, a do samodzielnego ubierania butów już się zabiera.

Nie piszę tego, w celu pochwalenia się. Nie? No właśnie nie. Bo moje dzieci to wszystko robią, bo im na to pozwoliłam. Nie biegałam za nimi z przerażeniem, że spadną, ubrudzą się czy co gorsza spocą. Teodor potrafi zrobić sam jajecznicę, kanapki, zna przepis na muffinki i naleśniki. Czasami go tylko wspieram, innym razem robię sama, bo nie mam w sobie zasobów i chcę to zrobić szybko i sprawnie.

Ta droga samodzielności dziecka nie jest łatwa. Powiem szczerze, że wydaje mi się trudniejsza od jego ciągłego wyręczania. Dlaczego? Właśnie przez te zasoby. Łatwiej wziąć „lalkę” i ją obsłużyć, umyć, ubrać, nakarmić tak, żeby się nie pobrudziła, a na koniec unieruchomić w „czymś”. Jednak, to nas doprowadza do momentu, w którym już czas na dziecięcą samodzielność, a dziecko tego nie potrafi, bo nie miało kiedy się nauczyć.

Czasem wiele mnie kosztuje, żeby nie widzieć, że Teodor ma ubrane spodnie tył na przód (szczególnie dresowe ze sznureczkami, bo wtedy ma „ogonki” z tyłu!) dwie koszulki naraz, czy różne skarpetki, chociaż skarpetki w tej wersji sama zaczęłam stosować, bo mi szkoda życia na szukanie ich drugiej pary.

Na samodzielność moim dzieciom pozwalam wtedy kiedy mam zasoby. Nie obniżam włączników światła, kiedy mamy kryzys, a ja mam włączony tryb „przetrwać” zamiast „spokój i radość”. Kiedy nie mam już siły ciągle tłumaczyć i ściągać maluch z parapetu zastawiam go tak, że nie ma do niego dojścia. Kiedy już zbiorę siły, wtedy sukcesywnie tłumaczę, ściągam i edukuję. Za kilka dni, może tygodni mu się znudzi. Podobnie ze światłem – pierwsze dni było „wowowowo ale mam super moc sprawczą!”, teraz to są rzadkie przypadki wyłączenia mi światła kiedy akurat jestem pod prysznicem, ale ja się już zabezpieczam i mam włączone dodatkowe koło lustra.

Nie odpieluchowywałam Teodora na siłę, tylko czekałam na moment, w którym wiedziałam, że na pewno jest gotowy. Nie kazałam jeść Amadeuszowi łyżeczką, wiedząc, że się nie naje bo nie potrafi jej obsłużyć. Podobnie z myciem rąk, czy robieniem zakupów. Na siłę Teodora nie wypchnęłam, sam wykazał gotowość i chęć. Ja go tylko wspierałam i zapewniałam poczucie bezpieczeństwa.

Zaufajcie swoim dzieciom. One potrafią to co moje, a pewnie i wiele więcej, w końcu każde dziecko rozwija się w swoim czasie. Obserwujcie i bądźcie dając poczucie bezpieczeństwa. Będzie to Was kosztowało dodatkowego wysiłku przez tydzień, może dwa, ale za trzy spokojnie będziecie sączyć kawę, kiedy Wasze 1,5 roczne dziecko po zjedzeniu śniadania odejdzie samo od stołu, pójdzie do łazienki, zapali sobie światło, a potem umyje rączki. Na koniec wytrze je w ręczniczek, zgasi światło i pójdzie się bawić do swojego pokoju. Albo i nie, jeżeli ma zupełnie inny charakter. Myślę, że jednak warto spróbować!

Mogą Cię zainteresować również

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *