Październik, góry, niemowlak? – będzie super!

Kocham góry. Wychodzenie na szlak o świcie, ciężkie podejścia, zmęczenie i radość ze zdobytego szczytu. Posiłki na szlaku, ciepła obiadokolacja. Sen, który przychodzi w kilka sekund i pełne płuca świeżego powietrza. Tak! Czy z dzieckiem da się pielęgnować pasję, tym bardziej jeżeli to dziecko nie chodzi? Tak!

Odkąd zostaliśmy rodzicami, co roku jeździliśmy nad morze. Zanim nimi zostaliśmy też jeździliśmy nad morze bo jod i Kacper woli morze. W tym roku, ponieważ zdecydowaliśmy się na drugi, wcześniej nie planowany urlop, w dodatku jesienią, udało mi się przegłosować wyjazd w góry. Lęków było bardzo dużo, szczególnie, że z Teodora nie jest specjalnie wędrowniczek, a Amadeusz jeszcze nie chodzi. Mimo to, udało się, było pięknie i właśnie dlatego podzielę się z Wami kilkoma spostrzeżeniami z naszego wyjazdu. Jak się przygotować, co zabrać i gdzie jechać?

1. Kierunek – Beskid Śląski. Tatry są cudowne, trasy w nich można znaleźć dla każdego. My jednak zdecydowaliśmy się na Wisłę, bo stosunkowo blisko do Katowic i nie są to trudne góry. Szczerze, wręcz byliśmy zaskoczeni jak przyjazne były tamtejsze szlaki. Teodor sam zdobył Cienków, Czantorię (po wjechaniu kolejką) i swój ułamek trasy na Baranią górę też przeszedł. Naprawdę polecamy, jest spokojnie, nie ma tłumów i ceny, może dlatego, że poza sezonem, jak najbardziej przyzwoite.

2. Nosidła ergonomiczne. Chustujemy się, jednak w góry wolałam wziąć nosidło. Nie za bardzo uśmiechało mi się kupowanie dwóch nosideł – to, że potrzebujemy jednego dla Amadeusza, a drugiego dla Teo było dla mnie oczywiste. Na szczęście, istnieją takie miejsca jak wypożyczalnie nosideł. My zdecydowaliśmy się na skorzystanie z Szamotulskiej wypożyczalni Szamotulimy. Może i jest to kawałek od Poznania, ale ceny nieporównywalnie niższe, dziewczyny cudowne, a nosidła? Jednego dnia przeszliśmy ponad 20km, 11h w trasie, Amadeo tylko na plecach, Teo też spory kawałek i co? Dzieciaki bez marudzenia i histerii, także nosidła też bomba! Stronę wypożyczalni możecie sprawdzić TUTAJ.

3. Kurtka do noszenia. To było moje marzenie od dawna. Bardzo chciałam taką kurtkę, żebym nie musiała malucha zimą grubo ubierać, zapinać nosidła na swojej kurtce i w ogóle. Nie miałam takiej super kurtki podczas wakacji w Londynie, kiedy było super zimno, padał śnieg i popsuł nam się wózek. To była męczarnia zarówno dla mnie jak i dla małego Teosia. Teraz, wiedziałam, że jeżeli chcę chodzić po górach muszę mieć coś, co będzie grzało i chroniło zarówno mnie jak i malucha. Szybko mi mina zrzedła kiedy przejrzałam oferty najpopularniejszych firm. Kurtka w cenie nosidła z górnej półki. Długo szukałam aż znalazłam na Bonprix. Na początku nie było mojego rozmiaru, potem przypadkiem trafiłam, że wróciły do sprzedaży. Kupiłam i cóż, jestem zachwycona. Płaszczyk noszę często i bez dziecka, bo go po prostu lubię.

4. Wełna – dla tych, co używają pieluch wielorazowych punkt będzie oczywistością. Otóż, warto zainwestować w wełnianą bieliznę dla dzieci. W ogóle wełniane ubrania, najlepiej z wełny merino. Ma ona takie właściwości, że jak jest ciepło to chłodzi, a jak jest zimno to grzeje. U nas super się to sprawdziło. Musiałam pilnować w co ubieram Amadeusza ze względu na dzielenie z nim kurtki – nie chciałam żeby się za bardzo zgrzał i było to doskonałe rozwiązanie.

5. Buty – nie trzeba od razu inwestować w profesjonalne buty. Warto jednak, szczególnie dla dziecka zorganizować buty z grubą podeszwą. Ja zapomniałam butów dla Teo i przez to biedak musiał chodzić w zwykłych adidasach. Ma je z dobrej firmy, wyprofilowane, oddychające, same superlatywy. I one też świetnie się sprawdzają na co dzień. Jednak na górskiej trasie, po jakimś czasie mały czuł każdy kamyczek. Gdyby miał grubszą podeszwę, byłabym spokojniejsza, a jemu na pewno byłoby wygodniej.

6. Jedzenie na trasę. To może się wydać dla kogoś oczywiste, my jednak w tym temacie polegliśmy. Po pierwsze, nie wzięliśmy termosu, więc nie mieliśmy nic ciepłego do picia, do jedzenia zresztą też nie. Druga kwestia, to karmienie piersią Amadeusza. W drodze na Baranią spadł grad, wiało przeraźliwie i ogólnie, pogoda nie sprzyjała. I właśnie w takich okolicznościach przyrody nasze młodsze dziecko domagało się posiłku. Musieliśmy znaleźć jakieś chociaż trochę osłonięte przed wiatrem miejsce, rozłożyć „coś” i tutaj też warto się zastanowić na czym będziecie siadać na mokrej ziemi… My używaliśmy peleryny przeciwdeszczowej, ale nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie. Musiałam zdjąć płaszcz, wypiąć malucha z nosidła, ponownie ubrać płaszcz, otulić czymś malucha żeby nie zmarzł i podciągnąć bluzę do góry, żeby go nakarmić. Tak, przeziębiłam sobie pęcherz i przemarzałam za każdym razem, kiedy wietrzyłam nerki. Rada na przyszłość – ubrania do karmienia, żeby się nie obnażać bardziej niż to konieczne. W plecaku chusta, żeby zrobić „namiot” i ochronić dziecko przed wiatrem, bo moje nerki to nic, w porównaniu z tym co chłopcy czuli podczas zmiany pieluch.

7. Trasy – to chyba punkt, który powinien być wymieniony jako pierwszy, podkreślony i najlepiej gdyby mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Tak, żebyście nie zrobili tego co my. Otóż, 4 dnia postanowiliśmy wejść na Baranią Górę. Trasę sprawdziłam dzień wcześniej w google, miało być max 6h trasy, no przecież, zrobi się! No i zrobiło się 11h, włącznie z powrotem w totalnych ciemnościach bez latarki. Dlaczego? Bo po pierwsze kilkukrotnie zmienialiśmy trasę, bo ta nowa, chociaż dłuższa wydawał się ciekawsza. No cóż, była super, tylko ostatecznie zrobiliśmy ponad 22km. Końcówka już w totalnych ciemnościach i w deszczu. Dodatkowo, nie zostawiliśmy żadnej informacji w hotelu, a nie mieliśmy zasięgu. Na obiad spóźniliśmy się 3h, mogliśmy zostać w schronisku i wrócić następnego dnia, ale nawet nie miałam zapisanego numeru telefonu do hotelu. Także nie idźcie naszym śladem – mówcie w hotelu gdzie się wybieracie, zawsze miejsce przy sobie numer do ośrodka i sprawdzajcie trasę dokładnie, a nie tak lekceważąco jak ja.

8. Wydawanie pieniędzy – to być może tylko kwestia naszych dzieci, ale… Warto się zastanowić czy atrakcja, na którą chcemy zabrać nasze dzieci jest faktycznie dla nich atrakcją. To jest ważne szczególnie, w kontekście tych młodszych dzieci, które bardzo często nie doceniają tego, co organizują im rodzice. Podobnie było w naszym przypadku. Teodor świetnie się bawił na placu zabaw i nie potrzebował super, hiper, płatnej sali zabaw żeby bawić się jeszcze fajniej. Podobnie z kawkami i ciastkowaniem – placek, który dostał tak samo cieszył go w pokoju hotelowym jak i w schronisku na szczycie… I tutaj dodam jeszcze coś odnośnie jedzenia, co dla kogoś może być takim samym zaskoczeniem jak dla nas. Okazało się, że górski klimat dobrze wpływa na apetyt i nasz starszak jadł dosłownie wszystko co dostał, a hitem była kwaśnica, od której nie chciał się odkleić. Warto poeksperymentować i od razu nie zakładać, że dziecko to zje tylko to co zwykle.

Osiem porad, które dla części z Was mogą być oczywiste, innych być może zaskoczą. Dla mnie najważniejsze były dobre nosidła, również dla starszaka (nie wyobrażam sobie jakbyśmy mieli go nosić na barana albo na rękach) oraz dobre przygotowanie trasy łącznie z informowaniem ośrodka. Ten punkt ważny wyjątkowo ze względów bezpieczeństwa. Można by się też dłużej rozwodzić nad apteczką, lekami itd. Nam na szczęście nic nie było potrzebne i zupełnie nie mamy doświadczenia w tym względzie.

Czy chociaż przez chwilę, nosząc 11kg na plecach, żałowałam, że pojechaliśmy właśnie w góry? Nie. Dla mnie góry to miejsce gdzie się uspokajam i wyciszam. Wykańczam się fizycznie, a psychika odpoczywa. Teodor też już mówi o kolejnym wyjeździe w góry, więc chyba nie tylko na mnie zrobiły one tak dobre wrażenie. Na pewno warto chociaż raz dać im szansę i nie przejmować się dodatkowymi kilogramami w nosidle – w końcu to Wasze szczęście.

Mogą Cię zainteresować również

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *