Obecnie dostęp do wiedzy jest ogromny. Książkę może napisać każdy, nie są to już rzetelne źródła wiedzy. W dodatku, zalewani jesteśmy taką liczbą informacji, że nasz mózg części po prostu nie przyswaja. Co więcej, rzeczy, które były naturalne i normalne obecnie są „niedopuszczalne” i świadczą o ignorancji. Podobno.
Lubię wiedzieć. Zdobywanie i posiadanie wiedzy zawsze sprawiało mi przyjemność. W dodatku zawsze czułam wstyd jeżeli czegoś nie wiedziałam. Nie będę wnikać, czy to słuszne uczucie ale przyznanie się do niewiedzy jest dla mnie trudne – i to już jest źle i może kiedyś o tym napiszę. Tym razem chodzi jednak o „wiedzenie”. Gdy urodził się Teodor czułam ogromną presję. Przecież nie mogę nauczyć go złej wymowy po angielsku, nie mogę przekazać mu moich głupich powiedzonek i idiotycznych przecinków. Przecież muszę go nauczyć wszystkiego o tym świecie, bo jak ja tego nie zrobię to przecież nie będzie wiedział. Zatem muszę wiedzieć jakie krzaki mijamy w parku, jak nazywa się stolica Zimbabwe, jaki jest skład tego serka, który planuję mu podać na drugie śniadanie. Po prostu, muszę wiedzieć.
„Wiedza to odpowiedzialność” usłyszałam na jednym z pierwszych wykładów na moich filozoficznych studiach. Nie mam dla tych słów kontry, zgadzam się w pełni. Mam przy tym przeczucie, że kiedyś niewiedza była łatwiejsza. Jeżeli ktoś nosił dziecko w wisiadle to mógł powiedzieć, że nie wiedział – teraz to już trochę wtopa. Wożenie dziecka przodem do kierunku jazdy – kiedyś wszyscy jeździliśmy bez fotelików i żyjemy, powiedzieli wszyscy, którym udało się przeżyć. Dodatkowy biały cukier nie jest nam potrzebny i szkodzi dzieciom, wszyscy wiemy, część z nas nadal to ignoruje. Chyba jednak już nikt nie głosi haseł:
W tym pędzie do zdobywania wiedzy doszłam do momentu, w którym mam dość. Jestem niesamowicie zmęczona odpowiedzialnością, która łączy się z tym, że wiem. Wiem, że coś jest złe ale nie mam siły szukać alternatyw. Mam ochotę wejść z synem do jakiegoś fastfooda, kupić mu hamburgera i frytki, które zapilibyśmy colą. Mam ochotę wejść do sklepu i kupić to, co pewnie 5 lat temu kupiłabym bez żadnych oporów. Kupić te wszystkie „dzieciowe” wersje produktów od parówek przez ser i ciasteczka, bo do dzisiaj pamiętam jak o nich marzyłam gdy byłam mała. Ochotę mam, ale mam też rozum i świadomość tego co to jest. Jasne, od jednego razu nic się nie stanie. Nawet od dwóch razów i trzech a może i pięciu. Mam jednak wiedzę, więc jestem w pełni odpowiedzialna za te decyzje. Nie chodzi tutaj tylko o kwestie jedzenia.
„Murzynek bambo w Afryce mieszka” zaśpiewałabym kiedyś tuż po tym jak skończylibyśmy bawić się w Indian i rewolwerowców. Teraz wiem, że to nie jest właściwe. Tworzy uprzedzenia i schematy. Zabawa bronią i w strzelanki to też słaby pomysł chociaż wszyscy się w to bawiliśmy. Gdybym nie była świadoma, byłoby prościej. Mogłabym ciągle strofować moje dziecko: „Nie rób, nie dotykaj, zostaw bo się pobrudzisz, jak nie zjesz obiadu to nie będziesz się bawić”. Nie wiem czy przyniosłoby to zamierzony efekt, może faktycznie miałabym mniej prania i nie musiała dojadać rozciapanych ziemniaków.
Telewizja i bajki? Może do tego gry na tablecie i piosenki na telefonie? Bo ja tylko kawkę wypiję, zmywarkę załaduję, ziemniaki obiorę. No a teraz wiem i nie ma. Kawkę często piję ze starszakiem, zmywarkę ładuje on i podchodzi do tego bardzo kreatywnie, a obieranie ziemniaków to przygoda życia i zajmuje pół godziny zamiast 10 minut. W kolejce u lekarza wymyślam gry, zabawy, bajki opowiadam zamiast dać ten telefon i posiedzieć chwilę w ciszy. Mogłabym, a nie robię. Wręcz nie mogę się przemóc do takiego rozwiązania i wcale nie uważam, że to dobrze.
Każdy wychowuje dziecko zgodnie ze swoją wiedzą, przekonaniami i instynktem. I ja również tak robię. Problem polega na tym, że moja wiedza, przekonania i instynkt mnie uwierają. Jak taka niewycięta metka w biustonoszu, którą można by poprawić, przyniosłoby to natychmiastową ulgę ale jakoś nie chcę publicznie się obnażać żeby to zrobić. Co więcej, byłoby to chwilowe bo ona zaraz znowu wróciłaby na to newralgiczne miejsce i znowu musiałabym wkładać rękę tam, gdzie wcale nie mam ochoty, a co więcej jestem za mało rozciągnięta żeby zrobić to dyskretnie. Są dni, że patrząc na moje dziecko, na to jak się zachowuje i się bawi, a nawet samej opowiadając mu bajki w poczekalni pełnej ludzi cieszę się z moich decyzji. Bo one są dobre, zgodne z nami i naszymi przekonaniami. Bywają niestety też chwile kiedy niosąc na rękach 10kg malucha, trzymając za rękę głodnego dwulatka chciałabym po prostu wejść do sklepu, kupić coś, co szybko podniosłoby nam poziom energii najlepiej oblane dużą ilością czekolady. Potem rozsiąść się na ławce, puścić starszaka samopas albo dać mu telefon i się nie wysilać, trwać w ciszy i nicości.
Każdy ma gorsze dni i by najchętniej odpuścił. Jak Teodor był mały, to obiecałam sobie, że nie będę naginać swoich granic. Nie będę dla chwili „czegoś” – spokoju, szybszego uśpienia go itd., robić rzeczy, których potem będę żałować. Które w pewnej chwili odwrócą się przeciwko mnie i będzie gorzej niż na początku. Pozostaje mi jedynie trzymać się tej zasady dalej i może ograniczyć sobie dostęp do wiedzy i informacji. Jeżeli zaraz się okaże, że jednak istnieje dieta matki karmiącej, a mi nie wolno jeść czekolady to chyba się załamię. Dam wtedy Teo wszystkie moje słodkie zapasy, posadzę go przed laptopem z bajkami i będę udawać, że nie widzę jak znowu układa nóżki w literę W…
Wyrosłam już z tego, żeby uwierały mnie metody wychowawcze innych, o ile nie są to klapsy. Tak naprawdę, czasem zazdroszczę tym innym mamom, że potrafią odpuścić. Dla tych dzieci to może być pierwszy raz z czekoladą, a może piąty czy dziesiąty. Tak samo z bajką i tabletem, które są od święta, na chwilę kiedy trzeba. W innych momentach, których nie widzę, ta mama jest najbardziej kreatywną animatorką dziecięcych zabaw jaką mogłabym spotkać. Mamą, która gotuje najzdrowsze potrawy, a pierwszy raz zabrała swojego malucha na frytki. Może tak, może nie – nie mnie to oceniać. Myślę sobie tylko, że nie można popaść w paranoję, bo to na prawdę może nam zaszkodzić. I to o wile bardziej niż ten cukier czy olej palmowy. Ja pozostanę wierna temu, co jest dla mnie najważniejsze, a przy zachowaniu zdrowego rozsądku w innych kwestiach jeszcze trochę popracuję…