„W tym kraju dobrą pracę można dostać tylko jeżeli ma się znajomości”, „ona przyszła do pracy z polecenia”. Czy to „wypada” zatrudnić kogoś znajomego, albo spytać o rekomendację pracowników? Czy mówienie znajomym, że szukamy pracy ma w ogóle sens, czy jest raczej oznaką nieporadności?
Jeżeli pojawiają Ci się w głowie takie pytania, to zadaj sobie jeszcze jedno. Jedno, które będzie odpowiedzią na to, czy one mają w ogóle sens. Czy jeżeli szukasz osoby, która wyremontuje Ci mieszkanie, to pytasz o rekomendację najpierw znajomych, którzy dopiero co skończyli remont całego domu, czy dzwonisz do kilku znalezionych w internecie firm i dokonujesz selekcji na podstawie rozmowy? No, i co? U mnie zdecydowanie opcja pierwsza – pytam tych, którzy mogą znać kogoś, kto się na danej rzeczy zna. Czy to chodzi o naprawę auta, lodówki, czy nianię dla dziecka. Jeżeli muszę iść do lekarza, to też najpierw pytam znajomych, którzy mogli już na niego trafić. Czy jak już zaufasz i zatrudnisz takiego specjalistę z „polecenia”, „po znajomości” to czujesz się z tym źle? Gorzej oceniasz jego kompetencje, czy wręcz przeciwnie. Skoro wujek Stefan i kuzynka Ania są z niego zadowoleni, to musi być dobry, co?
Obecny rynek pracy nie jest jednorodny. W jednych obszarach pracowników jest tylu, że można przebierać, w innych nie ma szans na spontaniczne aplikacje i rekruterzy sami docierają do kandydatów. Być może znasz system „poleceń pracowniczych”. Polega on najczęściej na tym, że kiedy pojawia się nowy wakat, to informowani są o nim wszyscy pracownicy i mogą kogoś polecić. Nie jest to bezinteresowne. Często łączy się z jakąś bonifikatą pieniężną – kiedy polecona osoba zostanie zatrudniona, przepracuje miesiąc, albo pół roku. Oczywiście polecona osoba przechodzi proces rekrutacji jak każdy inny kandydat. Zatem o czym w tym chodzi? Ogłoszenia na portalach z ofertami pracy są płatne. Z jednej strony to koszty, z drugiej niewiadoma i czas poświęcony przez dział HR. Z drugiej strony ludzie znają innych ludzi ze swojej branży, im dłużej w niej są, tym łatwiej im ocenić kompetencje swojej „konkurencji”.
Pracodawca zwracając się do swojego pracownika z informacją, że jest wolny wakat i czy on kogoś nie zna zyskuje. Po pierwsze, nie musi poświęcać czasu na szukanie potencjalnych kandydatów. Po drugie, pracownik, który zna swoją firmę i jej wartości będzie w stanie ocenić, czy dana osoba się nadaje. Po trzecie, rekomendacja firmy, która wypływa od jej pracownika jest najbardziej wartościowa. Czy ktoś z Was poleciłby swojego pracodawcę, gdyby uważał, że jest beznadziejny? I nawet jeżeli pracodawca oferuje pracownikowi jakąś bonifikatę za owo polecenie, to to też nie jest takie bezinteresowne. Pracodawca otrzymuje pracownika, który przynajmniej w teorii jest dopasowany do zespołu – bo sami jego członkowie go zaproponowali, przynajmniej wstępnie zna firmę, jej wartości i sposób działania, jest specjalistą (przecież nikt nie będzie polecał kogoś, kto przyniesie mu wstyd, prawda?)
Dla pracodawcy pracownik z polecenia jest bardzo wartościowy. I to nie jest tak, chociaż na pewno są na rynku wyjątki, że ten kandydat nie przechodzi procesu rekrutacji. Jednak ma taki plus, że ktoś ze środka go zaproponował. Ktoś, kogo styl pracy, umiejętności i rzetelność pracodawca już zna i o wiele łatwiej jest mu zaufać w trafny osąd. Inna sprawa, że jeżeli zaproponowany kandydat nie będzie wystarczająco profesjonalny, to również osoba, która go polecała na pewno będzie interweniować.
Często na Linkedinie można zauważyć, że różne osoby polecają swoich znajomych, ręczą za nich, potwierdzają kompetencje. To wcale nie jest wstyd, to jest bardzo dobry pomysł i sposób na to, żeby dotrzeć do potencjalnego pracodawcy. Nie ma co się bać takich rozwiązań, a wręcz trzeba z nich korzystać.